1 minut, 8 sekund

Pierwotnie post miał się pojawić już w lipcu, ale… okazało się, że ilość zdarzeń była tak imponująca, że wstrzymanie się było dobrym krokiem.

Długie trzy lata – tyle czasu zajęło mi ustawienie mojego roweru mtb. Fabrycznie był uzbrojony w grupę SRAM (tył) i SHIMANO (przód). Korba została wymieniona już w trakcie poprzedniej modyfikacji roweru, podobnie było z napędem (choć, konserwatywnie, zostałem przy wolnobiegu). Ot, niezmienny brak czasu. 3 próbne przejażdżki i uznałem – jest ok. Pierwsza pomarańczowa lampka  pojawiła się, gdy chciałem pojechać nim trochę dalej. Razem z Kasią ujechaliśmy 1,5km i… zaczął spadać łańcuch z tyłu. Szybka wymiana roweru na szosę i koniec przyjemności – ręce tradycyjnie brudne od smaru.

Zrobiło się jeszcze goręcej. 1,5 tygodnia po poprawce, zapragnąłem pojechać nim do pracy (auto było w tym czasie w warsztacie, więc motywacja była podwójna). Przejechałem raptem 350 m i… złamałem hak przerzutki.

 

Wyświetl ten post na Instagramie

 

Post udostępniony przez Darek Tatoń (@darektaton)

Jako że byłem już trochę spóźniony, bardzo szybkim krokiem wróciłem do domu i znów wziąłem szosę. 20 minut i byłem w pracy.

Przez pewien czas nie miałem serca do porawek. Rower stał w garażu z rozmontowanym tyłem.
Niedawno naprawiłem go i teraz wygląda na to, że przyczyną całości problemów z regulacją tylnej przerzutki był wyłącznie hak – był na tle wyekspolatowany (miałem go w rowerze od nowości), że musiał tak zakończyć swoją bytność…

Previous post Było, jest i będzie
Close