6 minut, 14 sekund

Litza… jednym kojarzy się z Acid Drinkers, innym z 2 Tm 2,3, a dla najmłodszych to ten pan z Arki Noego. Nie mniej jest jednym z najważniejszych polskich gitarzystów ostatniej dekady XX wieku. O renomie tego bodaj najbardziej uduchowionego rockmana- metalowca świadczy przyrównanie go do Jamesa Hetfielda. Aby była pełnia u mnie artykuł z Gościa Niedzielnego, a tutaj niejako suplement dla tych, którzy nie chcą czytać prasy katolickiej. Treściowo jest podobnie, ale deko inaczej opowiedziane.

Robert "Litza" Friedrich
Robert "Litza" Friedrich

Robert Friedrich (ur. 15 kwietnia 1968 w Babimoście) – polski gitarzysta, kompozytor i producent muzyczny, pomysłodawca i szef dziecięcego zespołu chrześcijańskiego Arka Noego oraz członek grup 2Tm2,3, Kazik Na Żywo i Luxtorpeda. W przeszłości współzałożyciel i wieloletni muzyk grupy Acid Drinkers. Grał również w formacjach Turbo, Creation of Death, Flapjack.

Tatuaż na ramieniu Boga

Marcin Jakimowicz

Do niedawna znany był jedynie długowłosym chłopakom w skórach czy dżinsowych katanach. Dziś rozpoznaje go większość polskich matek. Ich pociechy znają na pamięć jego piosenki. Ojciec gromadki dzieci i lider „Arki Noego” – Robert „Litza” Friedrich zapraszany jest do wielu programów, by dać świadectwo swego nawrócenia.

Zbuntowany gitarzysta

Dopiero potężna dawka cierpienia przebiła skorupę buntu, w jakiej zamknął się w młodości i otworzyła go na duchowe poszukiwania. „Gdy byłem mały, moi rodzice wysyłali mnie do kościoła, sami do niego nie chodząc. Nie chcę ich osądzać, ale widzę, że to było moralizatorstwo, które tak mocno wyryło się w moim sercu, że długo nie mogłem się przekonać do Kościoła, jego hierarchii, historii, Boga” – opowiada muzyk. Rodzice rozeszli się, gdy był trzynastoletnim chłopakiem. „Kiedy ojciec wyprowadził się z domu, wiedziałem, że nikt nie jest w stanie powstrzymać mnie od moich wariacji. Jak tata jest w domu, to zawsze ma się jeszcze respekt. Ale teraz?”.

Robert coraz częściej przesiadywał pod Operą Poznańską, gdzie spotykały się miejscowe punki. Za wszelką cenę pragnął zaistnieć w tej grupie ludzi, chciał być doceniony i zauważony. Dlatego zaczął grać na gitarze. Odtąd już zawsze będzie kojarzony z tym instrumentem, a tysiące młodych ludzi wybierać go będzie co roku na najlepszego polskiego gitarzystę. Głosują na niego, bo świetnie znają go z kaset Kazika na żywo, „Flapjacka”, „Creation of Death” i „Turbo”. Przede wszystkim jednak masowo przychodzą na koncerty metalowego „Acid Drinkers”.

„Byłem facetem, który ważył ponad 100 kilogramów. Duży, silny i jeśli ktoś mnie uderzył, to oddawałem. Piłem dużo alkoholu, zaliczyłem izbę wytrzeźwień już w wieku 15 lat. Poznałem kupę fajnych ludzi, grałem setki koncertów. Nigdzie jednak nie znalazłem odpowiedzi na to, dlaczego jest cierpienie i dlaczego jest śmierć”.

Historia, która prowadzi do śmierci

O wejściu na drogę Bożych przykazań zdecydowały przede wszystkim śmierć kolegi i własna choroba. „Kiedy miałem może z 18 lat, na moich oczach zginął kolega. Szedł ulicą, zobaczył mnie i moją dziewczynę, teraz żonę. Biegł do nas przez ulicę, minął autobus i wpadł prosto pod samochód. Wtedy zadałem sobie pytanie: »Kim jestem, dokąd zmierzam, co się dzieje z tym chłopakiem?«”. Kolega tydzień walczył o życie w szpitalu.

Litza zaczął przychodzić do kościoła. Próbował szukać ratunku i pocieszenia. Po tygodniu chłopak zmarł. Pojawił się bunt, muzyk czuł się zawiedziony i oszukany: „Mówiłem: skoro chłopak zmarł, to Boga nie ma”. Jednak, jak stwierdza po latach, był to pierwszy krok w stronę rzeczywistości duchowej.

Drugi, równie bolesny moment był związany z chorobą serca. Niedoleczone przeziębienie i długa, niesamowicie wyczerpująca trasa koncertowa sprawiły, że Robert wylądował w szpitalu i przeszedł poważną operację serca. Jego życie wisiało na włosku. „Leżysz i czujesz, że oddycha za ciebie respirator i wiesz, że gdyby wyłączono prąd…”.

Mimo choroby Litza nie zrezygnował z wyniszczającego trybu życia. „Byłem na weselu u mojego kolegi. Wypiłem trochę alkoholu, a nie mogę pić ze względu na leki, które biorę. Poczułem się bardzo źle. Jechał ze mną Titus – wokalista Acidów, jego dziewczyna i moja żona. Myślałem, że umieram. Ręce mi zdrętwiały, słabłem. To doświadczenie było bardzo potrzebne, ponieważ zostałem sam, czułem się kompletnie opuszczony przez wszystkich. Nie szukałem ratunku, ani w mojej żonie, ani w Titusie, ani w nikim innym. Leżałem sam na trawie obok samochodu, bo zjechaliśmy na pobocze… I wtedy przychodzi pytanie: Jak wygląda twoje życie? Czy wierzysz, że jest śmierć? A może nie ma śmierci?”.

„Bóg doświadczył mnie, bym mógł się cały czas nawracać” – wierzy dzisiaj. „Moja tradycyjna powierzchowna religijność musiała ulec zmianie”. Uległa. Litza wstąpił na Drogę Neokatechumenalną. Był to czas, w którym określał siebie jako „Budzdzystę”. Zaraził się neofickim entuzjazmem lidera punkowej „Armii” – Tomka Budzyńskiego, który stawiał właśnie pierwsze kroki w rzeczywistości Kościoła. Budzy zaprosił go na wykłady głoszone przez świeckich katechistów.

„Do końca nie wiem, dlaczego zgodziłem się tam pójść i dlaczego zostałem we wspólnocie – śmieje się Litza. – Coś mnie tam pociągnęło jednak: świadectwo tych ludzi, te twarze takie uspokojone, pełne wolności. Nie wiem co. Wiem, że tam jest moje miejsce do dzisiaj”. Odtąd z Dobrochną (żoną muzyka) słuchali Słowa Bożego i… zaczęło się ono wypełniać w ich życiu.

Księża cię kupili?

„Połóż mnie jak pieczęć na swym sercu, jak tatuaż na swym ramieniu” – prosi Boga wytatuowany muzyk, parafrazując fragment Pieśni nad Pieśniami. To jedna z piosenek grupy „2 Tm 2,3”, której Litza jest współzałożycielem. Zespół łączy ciężką, ostrą muzykę z przesłaniem Dobrej Nowiny. Litza poświęcił się ewangelizacji. Zrezygnował z gry w „Acid Drinkers”. „Kupili go księża. Z grającego jak burza metalowego gitarzysty, stał się nudnym moralizatorem” – kpiło wielu. „To, że jakiś kolega powie, że zdewociałem czy oszalałem, bo nie chcę iść z nim na wódkę, to nie jest prawdziwy kłopot. Prawdziwym kłopotem jest to, żeby dobrze wychować dzieci” – odpowiada.

Dzieci. To z nimi jest dziś powszechnie kojarzony. Ma liczną rodzinę, wokół niego skupiła się gromadka z „Arki Noego”. „Powierzyłbyś komuś takiemu, jak ja małe dzieci? – wytatuowany muzyk z dreadami na głowie pytał w telewizyjnym programie Wojciecha Jagielskiego. „Nie bardzo…”. „A widzisz, Bóg mi powierzył!”.

„Ja nie chcę nikogo nawracać. Tylko mówię, że dostałem mieszkanie, że mam kilkoro dzieci, a nie nadaję się na ojca, że nie potrafię pisać muzyki, a jestem instrumentalistą roku któryś raz z rzędu. Z niczego – coś. Chcę pokazać, że jest gdzieś w Polsce taka osoba, która była na zupełnym dnie, a mimo to Bóg wyciągnął rękę i sprawił, że jestem tym, kim jestem. Stoję na skale, jestem szczęśliwym ojcem. Być może wiele się nie zmieniłem, ale czuję, że Bóg mi stale pomaga. Pamiętam, jak rodziło się nam trzecie dziecko. Byłem wtedy chory i mówiłem: „Co jest grane? Dlaczego na nas takie nieszczęście spadło?”. A teraz widzę, że dzieci to jest błogosławieństwo i my tylko zyskujemy, że mamy dzieci. Pan Bóg dba o nie, a my przy okazji też się jakoś załapujemy na błogosławieństwo”.

Modlicie się o mieszkanie? Po co?

„Kiedyś moje dzieci modliły się, żeby Pan Bóg dał nam mieszkanie. Mówiłem im: »Dobrze, módlcie się«… No, bo co ja im powiem, że o to się nie musicie modlić, bo tatuś musi na to zapracować? Taki jest mój tok myślenia. A dzieci się modliły i… dostaliśmy za darmo duże mieszkanie w prezencie. Doświadczam tego, że Pan Bóg błogosławi dzieciom, a ja jestem po prostu sępem, który z tego korzysta”.

Od trzech lat serca Polaków podbija „Arka Noego”. Kolorowe dzieciaki śpiewają i tańczą proste, skoczne piosenki o Bogu Ojcu, Matce Boskiej, świętych… „Praca z dziećmi jest w moim wypadku najtrudniejsza. Nie poradziłbym sobie z tym żywiołem, gdyby nie poligon, jaki przeszedłem z rock’n’rollowcami” – śmieje się muzyk. „Co cię najbardziej denerwuje w Kościele katolickim?” – zapytali Roberta spragnieni mocnych wyznań dziennikarze. „Wiecie, co mnie najbardziej wkurza w Kościele? Ja sam” – zaskakująco odpowiedział Friedrich. – „Bóg daje mi tyle łask, a ja większość marnuję”.

Previous post Na froncie bez zmian…
Next post Wiara…
Close