Gdyby liczyć jazdę z panem Antonim – byłbym w tym roku (dopiero) drugi raz na Przegibku. Jednak tym razem musiałem włożyć w to więcej serca i sił.
Powolny wyjazd na drogę nie zapowiadał jeszcze ile będę musiał włożyć wysiłku w samą jazdę. Początek to jak zwykle rozgrzewka, by nie stracić zbytnio czasu. Mniej więcej na wysokości wjazdu na ul. 3 maja pierwszy mocniejszy podmuch wiatru. Dał trochę do myślenia – czy będę miał na tyle sił, by dojechać choćby do Porąbki?
Jak się okazało – nie był to większy problem, choć na zaporę i później na sam Przegibek dojechałem nieco zmęczony. Poziom komfortu jazdy, pomniejszony przez opony do jazdy w terenie, wyrównał się dzięki lepszym, większym zębatkom z tyłu.
W drugą stronę jazda była już przyjemnością, choć wiatr nadal nieco utrudniał zadanie.
P.S. Nadal czekam aż auto wróci do domu na własnych kołach. Awarie elektroniki – szkoda gadać…